O emocjach dziecka

O emocjach słów kilka…

Pamiętajmy: od chwili narodzin uczymy dziecko niezależności, a ono uczy nas… zależności. To taka naturalna wymiana – ono pobiera od nas lekcje stawania się autonomiczną osobą, a w zamian daje nam lekcje stawania się odpowiedzialnymi za drugiego człowieka. Co się dzieje, gdy powstaje zbyt duża zależność rodzica z jednej strony i zbyt duża niezależność dziecka z drugiej? Ilustruje to taka oto sytuacja: Mama z dzieckiem przechodzą obok stoiska z zabawkami. Synek domaga się samochodu. Mama tłumaczy, że nie kupi mu autka. Synek krzyczy, rzuca się na podłogę. Mama czerwona ze wstydu, dla świętego spokoju, kupuje samochód i wściekła wyciąga malca ze sklepu.

Prawdziwy dialog

W tej próbie sił wygrywa dziecko, ale czy na pewno? Widząc poirytowaną matkę, zastanawia się: „Niby wygrałem, ale dlaczego mama jest taka zła?”. Satysfakcję z postawienia na swoim mącą synkowi wątpliwości, czy wobec tego mama go jeszcze kocha. Tak rodzi się brak poczucia bezpieczeństwa. Bo to poczucie budują rodzice, którzy kochają, ale stawiają granice, uczą, czego wolno, a czego nie, którzy w swoich reakcjach są przewidywalni, konsekwentni.

Ulegamy dzieciom między innymi dlatego, że nie radzimy sobie z gniewem – chcemy ukryć irytację i złość, którą one bardzo wyczuwają. A wszystko to z lęku przed ich reakcją!

Z kolei skutki zbyt małej niezależności dziecka i zbyt małej zależności rodziców ilustruje taka oto sytuacja: Synek wygląda przez okno samolotu i nagle woła: „Tato, popatrz, jaki piękny stadion!”. Na co tata: „Co ty pleciesz, tu nie ma żadnego stadionu”. „Ale ja go widzę!” – upiera się synek. Tata: „Stadionu nie ma w tym mieście”. „Widocznie lecimy nad innym” – odpiera rezolutnie chłopiec. „Nie dyskutuj ze mną!” – ucina ojciec. Po chwili kapitan samolotu informuje, że lecą nad Manchesterem. A w tym mieśce stadion na pewno jest. Tata jednak udaje, że nie słyszy. Synek słyszy doskonale, ale już wie, że tata musi zawsze mieć rację.

Wszechwiedzący rodzice, którzy decydują, co jest prawdą, a co nie, sprawiają, że dziecko nie ma poczucia sprawczości, czyli nabiera przekonania, że nic od niego nie zależy. Nie ma więc ochoty, by się zmieniać, rozwijać, podążać za swoimi pragnieniami i talentami, bo po co, skoro kontrolujący rodzice i tak wiedzą lepiej. Ale w głębi duszy pozostaje złość i żal oraz głębokie poczucie niesprawiedliwości. W życiu dorosłym takie skrzętnie skrywane uczucia mogą mieć opłakane konsekwencje – jak niesamodzielność, trudności w radzeniu sobie z codziennymi problemami, zbyt duża zależność od zdania innych osób, niskie poczucie własnej wartości.

Dziecko powinno móc wyrazić każdą swoją emocję. Być  zauważone i bezwarunkowo kochane. A jednocześnie znać granice, których nie wolno przekraczać, i konsekwencje, jakie poniesie, gdy jednak nie będzie ich respektować. To wszystko daje mu poczucie równowagi i stabilności. Nawet jeśli odzywa się w nas stara płyta ze znanymi ze swojego dzieciństwa melodiami, starajmy się włączyć nową. I powtarzajmy dziecku: „kocham cię”. Bo ono zawsze potrzebuje takiego zapewnienia.

 Monika Myszka.

Jak wyrażać złość, żeby nie ranić innych?

Będąc rodzicem, wcześniej czy później trzeba się z tym tematem zmierzyć. Uczucie złości jest bowiem nieodłączną częścią ludzkiego życia. Nie omija ani dorosłych, ani dzieci. Co więcej, właśnie w tej wyjątkowej i podstawowej relacji pomiędzy dużymi i małymi członkami rodziny dochodzi często do spiętrzenia nieprzyjemnych emocji. Nieraz, chcąc nie chcąc, ocieramy się o agresję, która jest mało budującym sposobem rozładowywania gniewu. Warto jednak pamiętać, że złość sama w sobie nie jest wcale zła. To potężna siła pozwalająca ludziom pilnować swoich granic. Jeśli sami jako rodzice nauczymy się ją mądrze przeżywać, pozwolimy, aby używały jej także nasze dzieci. Nie po to, by ranić i krzywdzić, ale po to, by dbać o swoje potrzeby.

Warto pamiętać

Na początku koniecznie trzeba sobie uświadomić kilka ogólnych prawd:

  1. Złość jest uczuciem, jak każde inne. To znaczy, że jest sama w sobie neutralna: ani pozytywna, ani negatywna, ani dobra, ani zła. Jest moralnie obojętna.
  2. Złość należy do uczuć trudnych w przeżywaniu. Jest nieprzyjemna i męcząca. Problematyczna.
  3. Największy problem ze złością jest taki, że niekonstruktywnie przeżywana (np. tłumiona), bardzo szybko przemienia się w agresję, której już nie można usprawiedliwiać. Nawet bierna przemoc jest zjawiskiem negatywnym. Zachowanie agresywne w stosunku do drugiej osoby z moralnego punktu widzenia jest złe.
  4. Złość najczęściej sprzężona jest z innymi bardzo silnymi emocjami, których jednak na początku nie uświadamiamy sobie. Zwykle jest to przede wszystkim lęk, ale także wstyd, zazdrość, poczucie winy.

Właśnie to sprzężenie złości z lękiem wydaje się być szczególnie godne uwagi. Bardzo możliwe, że gdy zrozumiemy lepiej ów lęk, uda nam się lepiej radzić sobie ze złością, tak żeby nie prowadziła ona do przemocy, ale do twórczego przepracowania konfliktu.

Gdyby przyjrzeć się bliżej złości, można odkryć, że obwarowana jest ona lękiem z dwóch stron. To właśnie lęk ją wywołuje, ale też – przewrotnie – blokuje ją.

Lęk będący źródłem złości

Z jednej strony jest to lęk przed tym, że jakaś moja ważna potrzeba zostanie niezaspokojona.

Podchodzi do mnie dziecko i mówi, że chciałoby się ze mną pobawić, a ja akurat teraz chciałam odpocząć. Zmęczyłam się gotowaniem obiadu. Potrzebuję chwili wytchnienia, odprężenia, zajęcia się tylko sobą samą. Jeśli zbagatelizuję tę potrzebę, przeoczę ją, będę udawać, że jej nie ma, wówczas może i się z dzieckiem pobawię, ale prędzej czy później zemści się to na nas. W najmniej oczekiwanym momencie wybuchnę. Może na to samo dziecko, może na inne, może na męża, może na panią w sklepie, może nawet na siebie samą albo wyżyję się, trzaskając drzwiami, kiedy jakaś błahostka wyprowadzi mnie z równowagi.

Kiedy jednak uświadomię sobie w porę mój lęk przed tym, że nie będę mieć czasu na odpoczynek i kiedy potraktuję ten lęk poważnie (tak samo poważnie, jak potrzebę dziecka, które chce spędzić ze mną trochę czasu na zabawie), wtedy łatwiej mi będzie poszukać dla nas jakiegoś wyjścia, które będzie dobre dla obojga. Może, kiedy powiem dziecku, że teraz wolałabym posiedzieć przez chwilę w fotelu, ono zrozumie to i pobawimy się później. Może ono wybuchnie płaczem, ale dla mnie samo wypowiedzenie moich potrzeb wystarczy, bym w spokoju serca mogła przez chwilę się z nim pobawić, a potem poleniuchować. Może po prostu wystarczy, że przeczytam mu książeczkę – wtedy i ono nasyci się moją uwagą i obecnością, przezwycięży nudę, i ja trochę odsapnę. Może wymyślę jeszcze wiele innych konstruktywnych rozwiązań.

Bo w gruncie rzeczy mój lęk o własne potrzeby opiera się na błędnym przekonaniu, że jest tylko jeden sposób ich zaspokajania, że to inni powinni wziąć odpowiedzialność za ich spełnianie, a nie ja sama, albo że potrzeby innych są ważniejsze niż moje.

Okazuje się jednak, że według zasad Porozumienia bez Przemocy Marshalla Rosenberga moje potrzeby są tak samo ważne jak potrzeby innych. Jest wiele najróżniejszych sposobów troszczenia się o nie i to ja mam realny wpływ na ich zaspokajanie. Co nie znaczy, że nie mogę w tym liczyć na pomoc i wsparcie innych ludzi. Ważne jednak, żebym nie oczekiwała, że oni będą się wszystkiego domyślać albo spełniać każdą moją prośbę. Jako wolni ludzie mają prawo do odmowy i muszę to uszanować. Podobne prawo do powiedzenia „nie” mam przecież ja sama.

Lęk przed wyrażeniem złości

Rozbroiwszy nieco lęk będący podłożem złości, warto przyjrzeć się tej sprawie z nieco innej perspektywy.

Bo to wszystko, co powyżej napisałam, wcale nie oznacza, że nie mogę poczuć złości, kiedy po ugotowaniu obiadu, chciałabym w końcu odpocząć, a ten maluch akurat teraz potrzebuje się ze mną pobawić. Mogę poczuć jeszcze większą złość i frustrację, kiedy zacznie płakać usłyszawszy, że teraz nie mam ochoty na zabawę. Mogę nawet przeżywać wściekłość, kiedy dodatkowo kopnie mnie w takiej sytuacji. Bo przecież chciałam odpocząć, a tu nagle tyle hałasu i wrzasku!

Najczęściej w takich chwilach brakuje mi cierpliwości. Reaguję krzykiem, który nie polepsza sytuacji. Uczę się dopiero rozumieć, że atak złości małego dziecka często wiąże się z niedojrzałością jego mózgu, o czym przekonująco pisała Margot Sunderland w książce „Mądrzy rodzice”. Ono potrzebuje czasu, żeby wyrażać swoją złość, nie raniąc innych. Skoro mnie – dorosłej osobie – tak trudno poradzić sobie ze złością, to ten mały człowiek tym bardziej ma do tego prawo. Zresztą, ode mnie powinien się uczyć.

A ja często popadam ze skrajności w skrajność. Albo daję się ponieść złości i reaguję agresywnie, na przykład krzycząc, albo tłumię złość, bojąc się skrzywdzenia drugiej osoby i moich nieuporządkowanych reakcji. Mój lęk przed zranieniem drugiego, lęk przed konfliktem i przed nieprzyjemną atmosferą sprawia, że wolę udawać, że wcale nie czuję złości. „Przecież nie można złościć się na małe i w dodatku ukochane dziecko” – podpowiada mi fałszywie mój strach.

Tymczasem uczucie złości to moja naturalna reakcja emocjonalna włączająca się w sytuacji, gdy zagrożona jest jakaś moja ważna potrzeba. Mogę poczuć złość na każdego: na dziecko, na męża, na przyjaciela, na osobę chorą, niepełnosprawną lub starszą. Mogę  poczuć złość nie tylko na tych, których nie lubię, ale i na tych, których kocham i którzy są mi bliscy. Mogę poczuć złość w stosunku do osób silnych i słabych. Bo sama złość jako uczucie nie robi nikomu krzywdy, a często – przeciwnie – konstruktywnie przeżyta przyczynia się do umocnienia relacji. Mogę wtedy powiedzieć: „Umiemy dojść do zgody, nawet wtedy gdy przeżywamy kryzys, gdy odkrywamy, że jesteśmy różni od siebie i nieraz mamy sprzeczne dążenia”. Gdy czuję złość, to znaczy, że nie jestem wobec drugiej osoby obojętna, że ciągle zależy mi na niej. Nawet wtedy, gdy odkrywam różnicę zdań między nami. Nie muszę bać się konfliktu, bo on daje nam szansę rozwoju, wywołuje potrzebę twórczego dialogu. Na tym polega miłość.

Mogę powiedzieć dziecku: „Czuję złość, kiedy prosisz mnie o zabawę w momencie, gdy akurat chciałam odpocząć”. A gdy się rozpłacze: „Widzę, że jest ci smutno i  przeżywasz frustrację z powodu mojej odmowy”. Jeśli moje napięcie wzrośnie, mogę dodać: „Wiesz, kiedy tak głośno płaczesz, ja też przeżywam frustrację. Tak bardzo chcę odpocząć, a twój krzyk nie pozwala mi na to, ale bardzo chcę, aby spróbować znaleźć jakieś dobre rozwiązanie dla ciebie i dla mnie”. Bywa, że i to nie pomoże. Prymitywne instynkty wezmą górę (odsyłam raz jeszcze do książki Sunderland) i dostanę kopniaka. Wtedy mogę powiedzieć stanowczo i twardo: „Czuję wściekłość, kiedy mnie kopiesz! Sprawia mi to ból i przykrość!”

Nie wiem, czy tym razem to pomoże. Rozwinięcie konfliktu zależy tylko w pięćdziesięciu procentach ode mnie.

Wiem, że swojej złości nie muszę się bać. Tak samo, jak nie muszę się bać napadów złości małego dziecka. One nie mają nic wspólnego z brakiem miłości i szacunku. Są odruchem, który dziecko może nauczyć się z biegiem czasu kontrolować. W dużej mierze od rodziców zależy, czy będzie umiało w przyszłości wybrać zdrowy środek: ani nie tłumić złości, ani nie reagować pod jej wpływem agresywnie. Krótko mówiąc: czy będzie potrafiło poradzić sobie z lękami, które obwarowują złość…

Monika Myszka-Wieczerzak